Pod koniec stycznia premier Donald Tusk obiecał, że jeszcze w tym roku
rząd zniesie obowiązek meldowania się. Niestety, jak dowiedziało się "Metro", rząd wycofuje się
z tej "rewolucji". Powód – całkowite zniesienie obowiązku meldunkowego
wymagałoby zmiany ponad 60 ustaw.

- W jakimś niewielkim wymiarze meldunek musi pozostać, aby np.
samorządy wiedziały, ile osób mieszka na ich terenie – twierdzi
Grzegorz Dolniak, wiceszef klubu PO. Na decyzję o wycofaniu się z likwidacji meldunków – czytamy w Metrze – miała wpływ opinia
niektórych ministerstw – m.in. MON, które twierdzi, że miałoby problem
z szukaniem poborowych, Ministerstwa Sprawiedliwości, dla których brak
meldunków rodziłby problem z poszukiwaniem przestępców, czy Ministerstwa Pracy – od meldunku zależy wypłata świadczeń rodzinnych,
przyznawanie pieniędzy dla bezrobotnych czy niepełnosprawnych.

Tymczasem, jak sprawdził dziennik, przepisy o obowiązkowym meldowaniu są tak
archaicznie, że praktycznie nikt ich nie przestrzega. Nawet posłowie i
senatorowie, którzy mieszkają w Domu Poselskim.

dreamstimesmall_1286781_1.jpgPO zapowiada, że będzie weryfikowało swoje plany. Wśród ministrów
pojawił się pomysł, aby znieść tylko obowiązek umieszczenia adresu
zameldowania w dokumentach. Tak, aby przy jego zmianie nie trzeba było
wymieniać np. dowodu osobistego. Jednak nadal trzeba by było informować
urząd gminy o miejscu zamieszkania. Przy takim rozwiązaniu
wystarczyłoby wprowadzić poprawki w ustawie o ewidencji ludności.

Specjaliści ds. administracji są zgodni, że obowiązek meldunkowy to
przeżytek, który trzeba zlikwidować – czytamy dalej. Zdaniem dr.
Arwida Mednisa z Uniwersytetu Warszawskiego można byłoby wprowadzić
model rodem z Włoch. – Raz w życiu obowiązkowo podajemy adres
zamieszkania. A potem, gdy np. się przeprowadzamy, to w interesie
obywatela powinno leżeć to, żeby poinformować o tym gminę, w której się
osiedla. Po co? Choćby po to, aby trafiała do niego np. korespondencja
z urzędu. Nie byłoby to zmuszanie, ale dobrowolna decyzja – mówi w dzienniku.